Do Stalowej Woli przyjechała z Krakowa razem z mężem inż. Romanem Jaśkiewiczem, który podczas okupacji zaangażował się w ruch oporu. Aresztowany przez Niemców w maju 1940 r., latem został uwolniony. W listopadzie 1944 r. aresztowało go NKWD. Wraz z innymi został zesłany do łagru sowieckiego. Zginął w łagrze latem 1945. Miał 32 lata. Krystyna po kilku latach poślubiła inż. Stanisława Hefnera (1910-1980).
Dzieci:
Andrzej Jaśkiewicz, Renata Hefner-Kajsz
Kategorie:
pionierzy Stalowej Woli z lat 1937-1939
pracownicy Zakładów Południowych / Huty Stalowa Wola
przybysze z Krakowa
pochowani w Stalowej Woli
Moja mama, Krystyna Hefner z d. Boczarska, przyjechała do Stalowej Woli ze swym pierwszym mężem, Romanem Jaśkiewiczem, wkrótce po ślubie, w 1938 roku. Oboje pochodzili z Krakowa, tam Roman ukończył Akademię Górniczą, mama studiowała chemię na UJ, ale studiów nie ukończyła. W Stalowej Woli zamieszkali najpierw w niewielkim, 1-pokojowym mieszkaniu w bloku przy dzisiejszej ulicy Wolności (wtedy F-S), potem przy ul. Narutowicza.
Roman Jaśkiewicz w czasie okupacji został aresztowany przez Niemców 18 maja 1940, w ramach akcji zastraszania inteligencji polskiej i osadzony wraz z innymi stalowowolanami w więzieniu w Tarnowie. Mama była w ostatnim miesiącu ciąży, 27 maja 1940 urodził się Andrzej. Mama wkrótce podjęła pracę w laboratorium chemicznym w stalowowolskiej elektrowni, pracowała tam do momentu powrotu męża (2-3 miesiące). Roman Jaśkiewicz wyszedł z więzienia latem 1940.
Następne aresztowanie dotknęło go w listopadzie 1944 r. Tym razem na AK-owców polowało NKWD. Jaśkiewicz wraz z innymi został zesłany do łagru sowieckiego. Nie pomogły interwencje dyrekcji Zakładów Południowych. Zginął w łagrze latem 1945. Miał 32 lata.
Po kilku latach mama wyszła ponownie za mąż, za Stanisława Hefnera, zresztą kolegę Romana Jaśkiewicza ze studiów na Akademii Górniczej, także związanego od czasów przedwojennych z Zakładami Południowymi. W latach 1945-50 ojciec uruchamiał zakłady przemysłowe na Śląsku – pracował w Hucie Batory w Chorzowie-Batorym. W 1950 rodzice wrócili do Stalowej Woli. Po moim urodzeniu (1951) mama już nie pracowała, zajmowała się domem. Pamiętam spotkania towarzyskie u nas w domu. Przychodziło na imieniny kilkanaście osób, a alkoholu szło bardzo niewiele: karafka domowej nalewki. Wtedy ludzie często się odwiedzali w domach. Stalowa była niewielka, znali się praktycznie wszyscy. Rodzice byli zaprzyjaźnieni jeszcze od czasów przedwojennych z rodziną Masiorów i Pizłów (Zofia i Juliusz). Przychodzili też pp. Markowscy, Piwakowscy, Hefnerowie (brat taty Alojzy z żoną), p. Rogowski (gdy p. Masiorowa owdowiała, został jej drugim mężem), p. Janina Szczepańska (siostra p. Masiorowej), p. Stanisław Rogowski (inżynier po Akademii Górniczej) – brat dr Hanny Łodzińskiej.
Wszyscy w Stalowej Woli znali i szanowali księdza Józefa Skoczyńskiego. On też chętnie odwiedzał parafian, zapraszano go np. na przyjęcia z okazji chrzcin. Kiedy zmarł (w listopadzie 1967), chodziłam do liceum. Pamiętam, że w dniu jego pogrzebu dla wszystkich uczniów stalowowolskiego LO zorganizowano przymusowe zajęcia popołudniowe. Byłam wtedy w XI klasie – maturalnej. Na tych zajęciach wyświetlano nam… bajeczki dla dzieci z projektora. Zatrzymano nas w szkole tylko po to, żeby młodzież nie poszła na pogrzeb księdza.
Renata Kajsz