Rodziny przybyłe do Stalowej Woli w latach: 1939-1944

Jan Hasny

ur. 06.06.1906, Wroców k. Lwowa
zm. 25.01.1967, Stalowa Wola, pochowany w Stalowej Woli

Absolwent szkoły technicznej we Lwowie. Do Stalowej Woli przyjechał w kwietniu 1939 roku z rodziną. Wcześniej pracował w prywatnym młynie Marii  Jaroszyńskiej w miejscowości Malczyce k. Lwowa. W Stalowej Woli pracował najpierw na wydziale obróbki mechanicznej Zakładów Południowych, w czasie wojny jako nauczyciel zawodu w gimnazjum przemysłowym w Stalowej Woli (frezarki, tokarki). Mieszkał początkowo na Pławie u Stecowej, w czasie wojny w baraku 6 m. 5 na ul. Kolejowej.

Żona:
Jadwiga z d. Kurowska, ur. 20.02.1914 Skarżysko-Kamienna, zm. 20.07.1994, Stalowa Wola

Dzieci:
Ryszard (1934-1944), Stanisław (ur. 1936), Irena Szatmari (ur. 1944).

Kategorie:
pionierzy Stalowej Woli z lat 1937-1939
pracownicy Zakładów Południowych / Huty Stalowa Wola
pracownicy szkolnictwa zawodowego w Stalowej Woli
przybysze z regionu Lwowa
pochowani w Stalowej Woli w Stalowej Woli

drzewo9

Zdjęcia

Wspomnienia

Wspomina Stanisław Hasny, syn Jana i Jadwigi

Rodzice moi przyjechali do Stalowej Woli spod Lwowa, ojciec po ukończeniu szkoły technicznej we Lwowie pracował w młynie w miejscowości Malczyce (znał się na urządzeniach młyńskich, bo dziadkowie mieli młyn wodny w Suchowoli pod Lwowem). Mama pochodziła ze Skarżyska. Rodzice poznali się na weselu swojego rodzeństwa (brat taty poślubił siostrę mamy). Pobrali się w roku 1932 i zamieszkali pod Lwowem. Do Stalowej Woli przybyli przed wojną, a stało się to dzięki właścicielce młyna w Malczycach, pani Marii Jaroszyńskiej. Ona przed wojną przeczuwała zagrożenie dla Polaków na tych terenach, zwłaszcza po roku 1936, gdy władze ZSRR wywoziły na Sybir Polaków z Ukrainy. Poradziła Janowi, by poszukał pracy w powstających Zakładach Południowych i tam się przeniósł z żoną i dziećmi.

Ojciec wsiadł na rower i wraz z moim chrzestnym, Janem Krzysiem, pojechali do Stalowej Woli. Zajechali w ten sam dzień. Przejeżdżając przez jedną z ulic (dziś ks. Skoczyńskiego), zobaczyli stojący przed willą samochód z otwartą maską – kierowca próbował coś naprawić, ale mu nie szło. Ojciec zapytał, co się stało i zaoferował pomoc. Szybko uruchomił auto. W tym momencie z willi wyszedł dyrektor i zapytał, co się dzieje. Kierowca wyjaśnił, że miał problem, ale panowie mu pomogli. – A kim wy jesteście i co tu robicie? – zapytał ich dyrektor. Ojciec odpowiedział, że przyjechali szukać pracy. Dyrektor z miejsca napisał na kartce polecenie przyjęcia ich do zakładów. Po tygodniu ojciec sprowadził do Stalowej Woli rodzinę.

Ojciec podjął pracę na wydziale obróbki mechanicznej. Wraz z rodziną zamieszkał na Pławie, wynajmował kwaterę w domu pani Stecowej. Było nas wtedy czworo: rodzice, starszy ode mnie o dwa lata brat Ryszard (urodzony w 1934 r.) i ja. Mama prowadziła na Pławie sklepik z artykułami szkolnymi i słodyczami. Była osobą zaradną, obdarzoną zdolnościami plastycznymi, umiała też szyć, co przydało się w czasie okupacji, gdy utrzymywała rodzinę, przerabiając ludziom ubrania.

W czasie okupacji ojciec pracował w przyzakładowej Zawodowej Szkole Przemysłowej, prowadzonej przez Niemców, kształcącej w zawodach frezera, ślusarza oraz tokarza. Polskim kierownikiem szkoły Niemcy mianowali inż. Aleksandra Uklańskiego, który bardzo dobrze zna język niemiecki. Ojciec uczył zawodu tokarza i frezera.

Ojciec trzymał się z daleka od polityki, ale jego dewizą były trzy słowa: Bóg, Honor, Ojczyzna – i to wpoił także dzieciom. Przyjaźnił się z księdzem Skoczyńskim. Pomagał przy wznoszeniu kościoła św. Floriana. Oprócz niewidocznej, ciężkiej pracy fizycznej, widoczny ślad jego ręki przetrwał w tym kościele do dzisiaj – metalowe numery stacji Drogi Krzyżowej właśnie on wykonał. Zrobił także srebrny krzyż na ołtarz – zorganizował wśród znajomych zbiórkę przedwojennych srebrnych monet, potem z pomocą jednego zakonnika z klasztoru przetopił je i z tego metalu wykonał krzyż. Ksiądz Skoczyński po wojnie przestrzegał ojca przed nową władzą. Ojciec bowiem zajął się remontowaniem młynów w okolicy Sandomierza, które chciał potem uruchomić i prowadzić.
Ksiądz obawiał się, że władza mu zabierze to wszystko i odradzał zajmowanie się tymi pracami. I rzeczywiście tak się stało. Praca i pieniądze włożone przez ojca w to przedsięwzięcie przepadły.
Podczas okupacji dostaliśmy mieszkanie w baraku przy ulicy Kolejowej (dziś Kwiatkowskiego). Ulica biegła wzdłuż bocznicy torów, wiodących do Zakładów. Dzieci z baraków często bawiły się przy torach, zwłaszcza że można było czasem zdobyć coś ciekawego do zabawy ze złomu, jaki woziły do huty pociągi. Tak było też tego dnia w marcu 1944 roku. Brat zauważył na jednym z wagonów rafkę od roweru. Pocałował mnie i powiedział: Stasiu, przyniosę ci koło. Wskoczył na wagon, a wtedy robotnicy zauważyli go i zaczęli krzyczeć, żeby zszedł z wagonu. Rysiu zeskoczył na miejsce, gdzie była zwieziona szlaka, do podwyższenia peronu, ale jeszcze nie utwardzona. Kiedy brat skoczył, szlaka obsunęła się i chłopiec dostał się pod koła pociągu. Zginął na miejscu. Pobiegłem do mamy, jeszcze wierzyłem, że jako krawcowa jakoś Rysia pozszywa i przywróci do życia…

A rowerowe koło… towarzyszyło mi jeszcze w późniejszym życiu. Byłem w sekcji kolarskiej, osiągałem niezłe wyniki, ze Stalowej przeszedłem do Floty Gdynia… Ale to już inna historia.

drzewo10
drzewo11

Pliki audio

Tutaj można wpisać autora nagrania albo krótki dotyczący tematu nagrania.
Tutaj można wpisać autora nagrania albo krótki dotyczący tematu nagrania.
Tutaj można wpisać autora nagrania albo krótki dotyczący tematu nagrania.

Pliki video

Wpisz tutaj to czego szukaj i naciśnij Enter