Rodziny przybyłe do Stalowej Woli w latach: 1937-1939

Dionizy Koman

ur. 03.06.1901 w Łodzi
zm. 16.06.1941, Oświęcim

Wykształcenie: Państwowa Szkoła Budowy Maszyn, Poznań – technolog mechanik.
Przed podjęciem pracy w Stalowej Woli pracował w Państwowych Zakładach Inżynierii w Ursusie, gdzie był kierownikiem Wydziału Mechanicznego W ZP w Stalowej Woli pracował od 1937 r.
Podczas okupacji założyciel i przywódca Związku Walki Zbrojnej w Stalowej Woli;
Aresztowany przez Niemców 18 maja 1940 r. Zginął w Auschwitz.

Żona:
Żona Maria z Charzyńskich

Dzieci:
Paweł, Anna

Kategorie:
pionierzy Stalowej Woli z lat 1937-1939
pracownicy Zakładów Południowych
członkowie ZWZ (AK)
przybysze spod Warszawy

drzewo9

Zdjęcia

Wspomnienia

M.D. Komanowie

Historia pewnego biletu

Było to przed wojną, mój ojciec, Dionizy Koman, pracował w powstających Zakładach Południowych w Stalowej Woli, ale mieszkaliśmy w pobliskim Rudniku, bo Stalowa dopiero się budowała. Ojciec codziennie dojeżdżał do pracy pociągiem. Miałem wtedy jakieś 10-11 lat. Lubiłem wychodzić po niego na stację kolejową, kiedy wracał z Zakładów. Najchętniej szedłem tam, gdy pogoda była… najgorsza. Tak, bo wówczas ojciec brał dorożkę. A ja już wtedy pasjonowałem się pojazdami kołowymi. Potem byłem nawet rajdowcem… Ale wracajmy do tamtego dnia.

Ojciec wysiadł z pociągu i zamiast iść do domu, poszedł do kasy biletowej. Poprosił o bilet do… Stalowej Woli, z której tylko co wrócił. Kasjerka podała mu bilet. Ojciec zapłacił, następnie przedarł otrzymany bilet na pół i wyrzucił do kosza. Widząc moją zdumiona minę, wyjaśnił:

– Widzisz, synku, wyjeżdżając ze Stalowej Woli, nie zdążyłem kupić biletu i przyjechałem „na gapę”. Tak nie można. Dlatego kupiłem teraz bilet, żeby należność za mój przejazd wpłynęła do kasy PKP. Pamiętaj, nigdy nie wolno oszukiwać nikogo, ani ludzi, ani państwa.

Tę lekcję patriotyzmu zapamiętałem na zawsze.

Wtedy nie wiedziałem, że nie będzie mi dane długo cieszyć się szczęściem dziecka w pełnej rodzinie. Ojciec w czasie okupacji był organizatorem i pierwszym komendantem Związku Walki Zbrojnej w Stalowej Woli, prowadził nasłuch radiowy, po czym przepisywał, powielał i rozpowszechniał usłyszane w radiu wiadomości, gromadził broń. W maju 1940 roku został aresztowany przez gestapo. Najpierw więziony był w Tarnowie. Mimo nieludzkich przesłuchań, nikogo nie wydał. Z Tarnowa przewieziono go do obozu w Oświęcimiu. Tam zginął 31.10.1941.

Bardzo kochałem i szanowałem Ojca, był dla mnie wzorem, jego pamięć napawa mnie dumą.

Dzień końca niemieckiej okupacji

Ponieważ w 1941 r. Niemcy postanowili ulicę F-S przeznaczyć na dzielnicę niemiecką, zostaliśmy przesiedleni na kolonię majsterską, gdzie zamieszkaliśmy przy ul. H-Ż na II piętrze we wspólnym mieszkaniu z rodziną p. Kotlińskiego. W sąsiednim bloku zamieszkał Walerian Koman, brat Ojca, który w 1939 r. wraz z rodziną uciekł z Lodzi i zamieszkał przy ulicy FS w sąsiadującym z nami mieszkaniu. Warunki były uciążliwe, więc gdy ostatniego dnia lipca 1944 r. zorientowałem się, że niemieccy mieszkańcy ulicy F-S uciekli, natychmiast tam pojechałem, aby zabezpieczyć nasze przedwojenne mieszkanie. Niestety, ktoś zdążył już je zająć. Po krótkim namyśle zająłem puste mieszkanie na I piętrze po przeciwnej stronie ulicy, dokładnie naprzeciwko dzisiejszego Urzędu Miejskiego. Wiedziałem, że mieszkanie to przed wysiedleniem Polaków z ul. F-S należało do rodziny mojego szkolnego kolegi Janusza Wajnbergiera, wiedziałem też, że wyjechali oni z powrotem na Śląsk, skąd pochodzili. Zajmując więc ich mieszkanie, miałem czyste sumienie. Zamknąłem się w pustym mieszkaniu, czekając na rozwój wydarzeń.

Mimo upływu tak długiego czasu, zdarzenia które wtedy przeżyłem, widzę tak wyraźnie, jakbym oglądał zbiór fotografii. Frontowe okna wychodziły na ulicę F-S, z tyłu bloku zaś był widok na szosę nr 10 (obecnie ul. Staszica) oraz na znajdujące się po drugiej stronie bloki ul. C-X (dziś Narutowicza). Z najmniejszego pokoju, który przeznaczyłem dla siebie, miałem też widok na dzielące od szosy, a uprawiane przez pławiaków pole, wówczas pokryte poustawianymi snopkami ściętego, ale nie zwiezionego jeszcze zboża. Z lewej strony widziałem budynek kina, z prawej zaś widok zamykał sosnowy lasek rosnący na końcu pola i zasłaniający obecną ul. Mickiewicza. Nie wiedziałem, że widok ten za kilkanaście godzin stanie się panoramą walk przetaczających się przez tę część Stalowej Woli, ja zaś mimowolnym naocznym świadkiem. W moich oczach wydarzenia przebiegały tak:

Rano – 1 sierpnia 1944 r. usłyszałem karabin maszynowy strzelający wzdłuż ul. F-S. Ustawiony był przy końcu ulicy, gdzieś chyba koło niewykończonego budynku banku. Od strony szosy miałem szeroko otwarte okno – było gorąco. Ostrożnie wyjrzałem i zobaczyłem małą grupkę niemieckich żołnierzy na skraju wspomnianego lasku, z którego po chwili wyłoniło się samobieżne działo gąsienicowe.

Nie strzeliło ani razu. Po chwili usłyszałem strzały prawie pod oknem. Tuż nad parapetem okna ostrożnie wyjrzałam i zobaczyłem, że zza budynku kina wybiegł pojedynczy ruski żołnierz, przeskoczył ulicę i stanął wyprostowany za jedną z kopek zboża. Od lasku, w którym zniknęło wspomniane działo samobieżne, dzieliło go około 100-150 m. Widziałem go z góry bardzo dobrze. Spojrzał na mnie, ja zaś machnąłem do niego ręką. Machnął również i schowany za kopką zaczął skręcać papierosa. Co chwila wychylał się zza kopki, puszczał z pepeszy serię w kierunku lasku, chował się za kopkę i spokojnie pociągał skręta. Po dłuższej chwili wycofał się za budynek kina.

Niemieckie działo gdzieś zniknęło, zaś grupka ukrytych na skraju lasku żołnierzy niemieckich poczęła chyłkiem przesuwać się rowem wzdłuż szosy w kierunku Pława. Gdy byli około 20-30 metrów od skrzyżowania z ulicą C-X (Narutowicza) widocznie zauważyli, że ktoś ich obserwuje. Jeden z nich machnął ręką, ja znurkowałam pod parapet i w tym momencie poszła seria w moje otwarte okno. Na tyle celna, że nie stłukła się żadna szyba, w wszystkie pociski utkwiły w przeciwległej ścianie pokoju. Po chwili zaczął strzelać w kierunku Pława ustawione na F-S przed moim domem rosyjski karabin maszynowy.

Po jakimś czasie zaczęli przemykać pojawiający się (znikąd) pojedynczy cywile. Ja również wybiegłem z domu i poszedłem koło kina i dalej wzdłuż szosy w kierunku obecnej ul. Mickiewicza. Tam na niezabudowanym wówczas skrzyżowaniu zobaczyłem zabitego niemieckiego żołnierza. Zabrałem leżący przy nim karabin oraz całą amunicję, jaką przy nim znalazłem. Następnego dnia zgłosiłem się, już uzbrojony, do samorzutnie powstałej milicji porządkowej, która wyposażona w ostemplowane opaski biało-czerwone w tych pierwszych dniach wolności zajęła się ochroną porządku i zabezpieczeniem Zakładów przed grabieżą. Zwolniłem się po miesiącu, gdy rozpoczęło działalność nasze gimnazjum. Zdobyczny karabin ukryłem w piwnicy, rozpocząłem naukę w trzeciej klasie gimnazjum (w trybie przyspieszonym), a wkrótce również i pracę w uruchamianych Zakładach Południowych.

Gdy zdawało się, ze „wojenna burza” przeniosła się już poza Stalową Wolę w kierunku Sandomierza, zdarzył się jeszcze incydent, który w mojej pamięci kojarzy się z dniem wyzwolenia miasta. Było to, tego już nie pamiętam dokładnie, ale jeśli nie 2 sierpnia po południu, to może innego dnia. Ulice były jeszcze wyludnione, puste. W pewnym momencie usłyszałem przed domem jakieś wrzaski i przekleństwa w języku rosyjskim. Ostrożnie wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że ul. F-S od strony gimnazjum, zataczając się po całej szerokości ulicy wędruje samotny, pijany w sztok, pokrwawiony czerwonoarmista. Olbrzymie chłopisko, budzące swoim wyglądem i zachowaniem grozę. Posuwał się od klatki do klatki schodowej, szarpiąc bezskutecznie za gałki automatycznie zatrzaskiwanych drzwi wejściowych. Ryczał przy tym i rzucał plugawe rosyjskie przekleństwa. Gdy zbliżył się do skrzyżowania z ul. C-X natknął się na zbliżającego się od ul. E-P (dziś ul. ks. Skoczyńskiego) oficera w polskim mundurze, w polowej rogatywce, zaczepił go i po kilku wywrzeszczanych zdaniach rzucił się na niego. Oficer był o połowę mniejszy od pijanego żołdaka. W samoobronie wyjął pistolet i postrzelił go w nogę, następnie zawrócił i pobiegł z powrotem. Po chwili zjawił się z kilkoma ruskimi żołnierzami, którzy ułożyli pijaka na noszach i wszyscy razem poszli w kierunku ulicy E-P. Po kilkunastu minutach od ul. E-P wyjechał wojskowy „Studebacker” na którego skrzyni siedział, już bez rogatywki, ów oficer w otoczeniu 4 ruskich żołnierzy. Wyglądało, że jest aresztowany. Samochód dojechał do szosy (ul. Staszica) i skierował się w stronę Niska. Niczego więcej nie dowiedziałem się na temat tego zdarzenia, jednak nie była to budująca zapowiedź nadchodzących czasów.

Paweł Koman

drzewo10
drzewo11

Pliki audio

Pliki video

Wpisz tutaj to czego szukaj i naciśnij Enter